Zielone buty…

Pierwszy dzień listopada, jak co roku, skłania ku refleksjom. Pewnie większość z nas, (oprócz tego dnia), rzadko myśli o śmierci. Tak mam przynajmniej ja. Jednak w otoczeniu grobów, zniczy, kwiatów i tłumów ludzi na cmentarzach, przychodzą myśli nie tylko o bliskich, ale także o śmierci jako takiej.

Czy śmierć jest zła? To zależy, wielokrotnie to koniec cierpienia, czasami stanowi pewien etap, normalną kolej życia.

Ale dziś, chciałbym podzielić się myślami o innej śmierci. Bezsensownej, niepotrzebnej, głupiej, bez celu, niezrozumiałej. Co gorsze, śmierci, która została oswojona i przyjęta „do wiadomości”.

Opowiem Wam o trzech osobach, które zginęły na własne życzenie, choć wcale nie zamierzały popełnić samobójstwa…

David Sharp urodził się 15 lutego 1972 roku w Wielkiej Brytanii. Zawsze interesowały go góry. Wiele się wspinał. Coraz bardziej „wkręcał” się w tę „zabawę”. Powoli stała się jego obsesją. Nie był bogaty. Jego marzeniem było stanąć na szczycie najwyższej góry świata Mont Everest.

Rząd Nepalu, zrobił z „wycieczek” na tę górę źródło zarobku budżetowego. Każdy kto chce, może podjąć próbę zdobycia tego szczytu.  Płacisz około 30 tysięcy dolarów i idź sobie…

Kolejki wspinaczy,  korki przy kolejnych ściankach  uspakajają. Można pomyśleć: tylu ludzi próbuje, przecież ja też mogę. Szerpowie, którzy bezskutecznie starali się odwieść od bezsensownego ryzyka, ludzi, którzy nie dają sobie rady  nawet przy niższych wysokościach, po prostu zrezygnowali z tłumaczenia bo i tak nikt ich nie słuchał…

 

 

Cytując za Wikipedią: Sharp uzyskał zgodę na wejście na szczyt płacąc tylko 6200 dolarów,  firmie Asian Trekking za wsparcie logistyczne, aż do wysokiego obozu bazowego. Podczas zdobywania szczytu nie korzystał z usług przewodników ani szerpów. Nie wiadomo, czy nie było go stać, czy naiwnie zbyt uwierzył we własne siły. Nie dysponował radiem. Nie miał też wystarczającej liczby zapasowych butli z tlenem.

 

Nikt do końca nie wie, czy stracił siły wchodząc, czy schodząc z góry w tak zwanej „Death Zone”. Jest to strefa, w której jest tak mało powietrza, że możliwy czas przebywanie jest mocno ograniczony. Każdy kto jest tam dłużej traci siły, dostaje omamów, a jego organy wewnętrzne po kolei się wyłączają. Jeszcze wówczas Sharp nie zdawał sobie sprawy, że ruszając „w tłumie”…jest zupełnie sam.

Nadal cytując za Wikipedią: Inna grupa wspinaczkowa spotkała Sharpa podczas wejścia na szczyt następnego dnia około pierwszej nad ranem, zauważyła, że wciąż oddycha, jednak ze względu na trudność przeprowadzenia akcji ratunkowej w ciągu nocy kontynuowała swą wspinaczkę. Jeden z członków tej grupy, Mark Whetu, zanim poszedł dalej, poinstruował Sharpa, by kierował się światłami latarek czołowych wspinaczy idących z dołu – tym samym trafiłby do obozu poniżej. Większość z kolejnych osób mijających Davida nie udzieliła mu żadnej pomocy.

Nowozelandzki himalaista Mark Inglis w wywiadzie udzielonym 23 maja 2006 roku powiedział, że Sharp gdy umierał, 40 innych wspinaczy przeszło obok niego nie próbując go ratować. Sharp zmarł w zagłębieniu skalnym zwanym Green Boots (Zielone buty).

Umarł na siedząco i tak został do dziś…

Dla kontrastu, australijski wspinacz Lincoln Hall został znaleziony żywy w chwili, gdy dzień wcześniej twierdzono, że umarł. Grupa czterech wspinaczy (Dan Mazur, Andrew Brash, Myles Osborne i Jangbu Sherpa), przerwali swoją drogę na szczyt, zostali z Hallem i w asyście jedenastu szerpów sprowadzonych do pomocy z obozu, pomogli Hallowi w zejściu na dół. Mimo licznych odmrożeń Hall powrócił w pełni do zdrowia.

Setki ciał, zakonserwowanych przez niską temperaturę i wspieraną przez silny wiatr leżą porozrzucane po całej górze. Wspomniane ciało himalaisty mającego zielone buty, od lat….robi za „drogowskaz”. Ludzie mijając je, wiedzą, że w zależności od warunków pogodowych od „zielonych butów” mają iść tą czy inną drogą. Aby było łatwiej to znieść, w nomenklaturze to już przestał być człowiek. To są tylko „buty”. To już nie jest indyjski himalaista Tsewang Paljor. Czy jemu też nikt nie pomógł, jak umierał?

Ten zabieg przesuwania granic ludzkiej percepcji i przyzwoitości znany jest od dziesięcioleci. Przykładowo hitlerowcy w obozach koncentracyjnych, nie określali żydów mianem człowieka. To były „numery”. Czym się różnią „buty” od „numeru”? Nie wiem…

Na koniec, jeszcze jedna historia. Kobiety, która została nazwana „śpiącą królewną”.

Francys Arsentiev pochodziła z Hawajów i w chwili śmierci miała 40 lat. Była pierwszą kobietą z USA, która zdobyła szczyt Mount Everest bez tlenu… Straciła życie w drodze powrotnej i do dziś wielu pyta, dlaczego nikt jej nie pomógł.

Nikt nie wie, co dokładnie przytrafiło się Francys. Najprawdopodobniej została znaleziona półprzytomna przez ukochanego i grupę wspinaczy, ale w pewnym momencie byli tak zmęczeni sprowadzaniem jej w dół, że musieli ją zostawić. Jej mąż Siergiej zszedł cały i zdrowy…

Wtedy jeszcze żyła. Uzbekowie, którzy obozowali poza strefą śmierci tego samego dnia wieczorem widzieli Arsentieva idącego ponownie w góry…

Następnego dnia rano, natknęli się Amerykankę W pobliżu leżała lina Siergieja, ale po nim samym nie było nawet śladu. Mężczyźni starali się pomóc Francys przez godzinę, ostatecznie jednak się poddali. Ze łzami w oczach odchodzili, zostawiając himalaistkę za sobą. Arsentiev zmarła tak, jak ją zastano — przyczepiona do liny… 

Co stało się z ludźmi, którzy przechodzili obok Sharpa i Francys i nie udzielili pomocy? Jak mogą sobie teraz spojrzeć twarz. Czy powyrzucali ze swoich domów wszystkie lustra?

Wiem, pomoc w takich warunkach jest trudna. Musieliby przerwać atak na szczyt, straciliby  zapłacone pieniądze, nie byłoby wpisów na Faceboku. Zawsze można sobie powiedzieć, trudno, idziemy dalej….

W tym przypadku najprawdopodobniej działa mechanizm, tak zwanego „haczenia wtórnego”. Ze względu na wpuszczanie nieprzygotowanych osób w najwyższe góry, śmierć w tej partii Himalajów jest wszechobecna. Ludzie się więc do niej przyzwyczaili, przesunęły się granice człowieczeństwa. Mogą sobie powiedzieć: „wiemy na co się piszemy, każdy ponosi to samo ryzyko, umiera Sharp, a mogłem to być ja. Być może jak zacznę mu pomagać to sam zginę. Wiedział na co się pisał….”

….i odwracając głowę – idą dalej….

To jest właśnie bezsensowna śmierć. W imię czego zginęli Ci ludzie? Sławy? Laików? Chorej ambicji?

Ja osobiście byłem wychowany na micie Jerzego Kukuczki i Wandy Rutkiewicz. Teraz naprawdę nie wiem co o tym myśleć… Cały mit wielkich gór, przynajmniej w mojej głowie runął.

 

Paweł Kowalewski

Thinkking

 

 

 

 

 

#PawełKowalewski #Thinkking #Negocjacje #TłumaczymyEmocje #PsychologiaDecyzji